Kredyt hipoteczny

Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że odwiedzasz ten wpis z tych samych powodów co ja. Nie masz zielonego pojęcia o zawiłościach związanych z kredytami i finansami, ja również. W odróżnieniu jednak od Ciebie, ja opisuję problem, a Tobie pozostaje jedynie czytać to co wypływa spor kursora myszy. Nie potrafię odpowiedzieć czy czujesz zawód, ponieważ bardziej oczekiwany był artykuł napisany przez specjalistę w branży, który w kilku prostych słowach i krokach odpowie na Twoje pytanie, na co zwracać uwagę podczas przeglądania ofert kredytowych poszczególnych banków, jak przygotować się do wizyty w banku (lub innej instytucji finansowej), oraz wreszcie, gdzie obecnie najkorzystniej jest podpisać umowę kredytową. Ależ byłoby super prawda? Niestety. To tylko ja. Prawie dokładnie tak jak Ty nie mający pojęcia o tym co piszę, a mimo wszystko kontynuujący nieudolne próby ułożenia wątpliwości związanych z tematem w logiczne zdania.

Hasło kredyt hipoteczny w ostatnim czasie jakoś szczególnie przybrało cechy budzące lęk. Ale właściwie dlaczego tak jest. Czy zaciągnięcie takiego kredytu różni się poza kwotą od innych zobowiązań finansowych? Samo słowo 'hipoteka' brzmi dla wielu z nas jak wyrok. Jednak to nie mniej i nie więcej jak tylko cykliczna konieczność oddawania pieniędzy, które pożyczyliśmy. Oczywiście że można biadolić. Bo duża rata miesięczna, bo muszę spłacać przez resztę życia, które powinienem spędzić na podróżach. I tu właśnie największa dla mnie zagadka. Dlaczego ktoś, kto potrafi biadolić godzinami nad dużą ratą kredytu nie podpisał umowy na mniejszą ratę (z dłuższym okresem spłaty), albo ktoś kto biadoli, że będzie płacił do końca życia zamiast cieszyć się życiem razem z zadłużonymi po uszy grekami, którzy mimo wszystko potrafią się bawić, nie zrezygnował z kredytu hipotecznego i wziął kredyt na wycieczkę. Niezrozumiałym to dla mnie pozostaje. Niezrozumiałe jest również jak podjąwszy decyzję o związaniu się umową na kredyt, po jej popisaniu, każdego dnia marudzić jak to jest teraz ciężko... Hmm... w sumie... może to wcale nie chodzi, że to bardzo ważna decyzja... że to decyzja na lata i na dobre i na złe... że podobnie jak z małżeństwem lub rozmnożeniem, pewnych kwestii nie da się cofnąć... ale przynajmniej możemy postękać.

Przyznaję, skoro to czytasz to znaczy, że jesteś o krok (mniejszy lub większy - długości Twojego kroku znać rozumie się nie mogę) od podjęcia decyzji i o dwa kroki od przekroczenia progu Instytucji finansowej, z którą zwiążesz się na lata. Jeśli potrafię dać Ci jakiekolwiek wskazówki, to pamiętaj, że miły doradca nie jest tam po to, aby zostać Twoim przyjacielem. Ten miły doradca zapewne nie będzie pracował tam tak długo, jak Ty będziesz spłacał kredyt. Ten miły doradca powinien być dla Ciebie jedynie głośnikiem informacji o aktualnych ofertach i nie powinieneś traktować go / jej inaczej. Oczywiście, że się uśmiecha, mówi spokojnie i najczęściej jeszcze ładnie pachnie. Pamiętaj jednak... właśnie za to mu płacą, a właściwie to Ty mu płacisz (po podpisaniu umowy). Czy nie jest zatem paradoksem, że doradcy, będąc tak naprawdę naszymi pracownikami budzą w nas lęki pracodawcy? Może dlatego, że wiedzą więcej? Znają skomplikowane pojęcia? Wstyd nam poprosić o wytłumaczenie a co dopiero zapytać o cokolwiek prawda? Propozycja moja brzmi zatem tak, aby pójść na spotkanie w sprawie szczegółów kredytu do dowolnej Instytucji finansowej i spróbować traktować doradcę jak osobę, która stara się o pracę u Ciebie. Co tam. Nawet powiedzieć mu / jej o tym. Koniec końców, taka właśnie jest prawda. A dlaczego właściwie do dowolnej Instytucji? Z tego prostego powodu, że to tylko pieniądze. I albo spłata będzie dłuższa, albo cięższa. Nie znajdujesz przyjaźni w kościołach (mała pisownia celowa) a oczekujesz jej w bankach. Obudź się. Zamknij ten artykuł.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kredyt na karcie kredytowej

Kontrole przy dotacjach unijnych